baby development

30.04.2012

Żeby przetrwać, czytam stare maile.
Stare, czyli na przykład z lutego.
Tylko czy rzeczywiście mi to pomaga...?
No nie, nie pomaga.
Bo za każdym razem czuję się, jakby mi jakiś potwór wsadził pazurzastą łapę i gmerał we wnętrznościach, a potem tak ściskał, że wszystko wylatuje, rozłazi się, wycieka  na wierzch.
Nielekko.

Ale stary sposób zawodzi, chyba w tamtym pokoju już jest za duży tłok.
Wyobrażasz sobie...?
Tyle tam trupów.....


Nie mogę tak dłużej, nie dam rady....


Stawką jestem ja.
Ja sama.

24.04.2012

Nagle mam mnóstwo czasu.
Wieczorami.
Co robić...?
Zatopić się w lekturze, oglądać zaległe filmy, pisać ...?

Wszystko takie przyjemne.
Osiołkowi w żłoby dano.

Tylko czemu osiołek jest nieszczęśliwy?

23.04.2012

Dziwny czas w moim życiu teraz nastał.
W domu sielanka.
Puzel wziął się w garść i wychodzi niemal z siebie, żeby wynagrodzić mi tamte czarne miesiące.
Bardzo mnie to cieszy.
Choć rozmawiać o przyczynach gorszego czasu nie chce.
Może jednak kiedyś będzie gotowy na szczerość, bardzo na to czekam.
Staram sie być cierpliwa ( taaak, ja - wiem.... ale staram się ).
Jeśli będzie chciał- zawsze będę dla niego.

Natomiast po drugiej stronie jest P.
I raczej nieróżowo...
Jest tak różny od Puzla, że chyba bardziej się nie da.
I tak podobny do mnie...
 Bratnia dusza....
Choć wcale Go jak brata nie traktuję.
Niełatwo mi teraz, bo nadal pozostajemy w stanie dziwnego zawieszenia.
Mam wrażenie, że zmusza się, żeby w ogóle utrzymywać jakikolwiek kontakt.
Nie ma wręcz mowy o tym , by było jak kiedyś.
Gładko przemykają- "potrzebuję oddechu, poukładać się ", a potem kto wie.
Tylko, że to trudne.
Zaakceptować takie "pogorszenie".
Do dobrego ( wspaniałego) człowiek szybko się przyzwyczaja i potem już nic nie jest jak wcześniej.


To nabroiłam a teraz muszę jakoś z tym żyć.
Puzel mnie pociesza...
Czy to nie jest dom wariatów...?
Hę...?

18.04.2012

Dwa miesiące przygotowań.
Odliczanie każdego, pojedyńczego, długiego dnia.
Masa emocji, zniecierpliwienie, radość, euforia, nie mogę siedzieć, nosi mnie, to już niedługo...
Codziennie.
Pakowanie w głowie walizki- po tysiąckroć- nie, rozpakowuję, zabieram coś innego.
Układanie w myślach listy rzeczy, które muszę dokupić, zapakować, zabrać.
Mimo wszystko, oczekiwanie jest połową przyjemności....
Ale może okaże się, że nie...?
Bo tam, na miejscu, przeżyję takie trzęsienie Ziemi, że .........
Chodzę jak we śnie, jak lunatyczka.
Z głupawym, zakochanym uśmieszkiem na twarzy.
Odliczam.
Puzel próbuje trochę mnie gasić, zna mnie, zna życie, ale nie zna całej prawdy....
Jakieś trzy tygodnie przed wyjazdem coś zaczyna się dziać.
Zrazu malutkie, nawet niby niedostrzegalne znaki, ale ja jestem z nim tak sklejona , że zauważam natychmiast.
Potem jest coraz gorzej, to znaczy u niego wspaniale, aż tak, że nagle nie ma czasu nawet na maila, żeby powiedzieć jedno głupie dobranoc.
Nie wiem, co się dzieje, choć domyślam się, że to nie tak, jak ogłupiały ze smutku rozum próbuje mi podpowiadać.
A podpowiada mi okropieństwa.
Że to koniec.
Że skoro tak Mu teraz dobrze, to już mnie nie potrzebuje.
Że byłam dobra wtedy, ale teraz  jestem już niepotrzebna.
Zresztą , ile można...?
Poznał mnie na tyle, że już nie jestem ani intrygująca ani interesująca.
Zna mój rozkład dnia, zna moje myśli, wie jak wygląda moje życie.
Ma mnie, więc może po prostu przestał gonić króliczka.
I może chce poszukać następnego.
NIE.
TO NIE TAK.
WIEM TO PRZECIEŻ.
To tylko moja projekcja.
To ze strachu....
Staram się sama go przed sobą tłumaczyć, znam Go, wiem, jak wygląda Jego życie, wewnętrzny ON, nie zrobiłby tego, nie w ten sposób.
Wiem to przecież.
Ale to  nie umniejsza ani mojego bólu, ani odrzucenia, ani niepokoju.
W końcu nawet nasze spotkanie staje pod znakiem zapytania....
Choć czuję sie strasznie, zapewniam Go, że nawet gdyby miał się nie pojawić, ja będę.
Będę tam czekać, i będę dla Niego, choćby niewiem co.
I robię coś, co pomogło mi już tyle razy, że jestem pewna co do skuteczności...
Zamykam Go w tamtym pokoju , w mojej głowie.
Tamto miejsce jest jak pokój bez klamek w domu wariatów.
Miękko, nie zrobi nikomu krzywdy ( ani sobie, ani mnie), i nie wydostanie się, dopóki Go nie wypuszczę.

Okej, pomogło, jestem w stanie przetrwać.
Jak w transie pakuję walizkę.
Tak, jestem podekscytowana, jestem przejęta, pełna podniecenia i niepokoju.
Jestem bardzo zdenerwowana- podróżą, tym co będzie tam, ale i jak poradzi sobie Puzel, choć wiem, że poradzi sobie świetnie.
Nie mogę  zasnąć, boki bolą mnie leżenia, głowa nie daje oczyścić się z galopujących myśli i obrazów.
Choć muszę wstać bardzo wcześnie i tłumaczę to sobie- tłukę się po łóżku i nie umiem odpocząć.
Kiedy w końcu zasypiam, śnią mi się takie bzdury, że chyba lepiej już wstać.....
Kiedy wychodzę z domu, z walizką, zdenerwowanie i stres przyduszają mnie, przyginają do ziemi.
Puzel uspokajająco głaszcze mnie po kolanie.
Posyłam mu wymuszony uśmiech- przecież spełnia się moje marzenie- niech myśli, że to tylko stres.....


Ta chwila, którą wyobrażałam sobie- wyobrażaliśmy sobie- po tysiąckroć, zbliża się.
Nasze pierwsze spotkanie.


Trójmiasto jest piękne.
Powietrze inaczej pachnie.
Świeci słońce, czuć wiosnę.
Kiedy wreszcie docieram do Sopotu, wchodzę do hotelowego pokoju, spaceruję monciakiem, kiedy wiatr urywa mi głowę na samotnym spacerze, drżę z niepokoju i po prostu... czekam.

Rano nie dociera na śniadanie, choć mieliśmy zjeść razem.
Jem sama , jestem głodna.
Wszystko smakuje jak siano, moje myśli są zaprzątnięte tylko Nim.
Gdzie On, do cholery , jest.
Dzwoni, spóźni się.
Wracam do łóżka, czytam, potem jeszcze śpię.
Potargają mi się włosy, może na policzku zostanie ślad z odbitej poduszki, nagle odkrywam, że to przestało mieć jakiekolwiek znaczenie.

Czytam nowokupioną książkę, jest bardzo wciągająca i wesoła, pomaga.....
Nagle moje serce zaczyna bez powodu łomotać.
Słabo mi się robi i boję się, że zaraz zemdleję, zasycha mi w gardle i źle sie czuję.
Jednak dociera do mnie odgłos cichych kroków i szelest tuż pod moimi drzwiami.
Moje serce szaleje i już wiem, że to dlatego, że wyczuło Go na odległość.
Wyskakuję z łóżka, opanowawszy słabość.
Wtedy słyszę  pukanie ....

Nie wiem, jak daję radę otworzyć drzwi, moje ciało jest jak spiżowy posąg, ciężkie i nie chce mnie słuchać.
Otwieram drzwi.
To On.

To On.

Widzę tylko jego oczy, nasze powitanie nie jest nawet w połowie takie, jak sobie wyobrażałam.
Trzęsę się jak w febrze, tulę do Niego,  Jego zapach mnie odurza.
Jego oczy hipnotyzują .
Jego usta...
Boże, Jego usta...
Miękkość, lekkość, tuli mnie, całuje.

A potem jest szał.
I jest trzęsienie Ziemi....


Jest ze mną , jest we mnie.
Wypełnia moją duszę i moje ciało.


Staram się nie zwracać uwagi na jego telefon, który dzwoni bez przerwy.
Który wszystko psuje.
Nienawidzę go i mam ochotę wrzucić do kibla i spuścić wodę.





Jest cudownie i beznadziejnie.




Dzień i noc razem.
Skrępowanie...?
Jakie skrępowanie...?

Budzimy się razem.
To cudowne i beznadziejne, bo to dzwoni Jego żona.....

Jesteśmy razem, ale jego z każdą sekundą coraz mniej.
Jest szczęśliwy i oczarowany, nie chcę widzieć Go zamyślonego i przybitego.
A jednak tamto wygrywa.
Nawet kiedy się kochamy, Jego już ze mną nie ma.
Kiedy wychodzimy, moja ręka szuka Jego ręki, moje usta wciąż szukają Jego ust.
Ale nic nie jest takie, jak powinno.
Owszem , wciskam dłoń w jego ciepły uścisk, ale Jego oczy uciekają.
Nie patrzy na mnie tak, jak powinien.
Jest , ale Go nie ma.
Ściska mnie w gardle, za wszelką cenę próbuję przegonić łzy.
Coś jemy, coś pijemy, rozmawiamy, ale Jego już ze mną nie ma.
Jedziemy na dworzec, ja jeszcze próbuję- łapię go za rękę, głaszczę, muskam Jego kark, ale...
Jego już ze mną nie ma.
Przytulam Go po raz ostatni, całuję - czuję się, jakbym całowała i prztulała kukłę.
Łzy palą pod powiekami, wiem, że jeszcze chwila, a całkiem się rozkleję, więc szybko odchodzę, czekam w kolejce do wejścia.
Nie daję rady i oglądam się za siebie.
Widzę Go, jak idzie powoli w kierunku wyjścia.
Nie stoi i nie czeka , aż wejdę.
Nie patrzy, nie ogląda się za siebie.
Z moich oczu tryska fontanna łez,  nawet nie staram się tego ukryć, ludzie się gapią.
Mam to w dupie.





W głowie pustka, w duszy pustka.

5.04.2012

I tak to już jest w zyciu, raz na wozie raz pod wozem.
Dobre i złe chwile przeplatają się jak w warkoczu....

Mogłabym teraz napisać gorzko- miłe złego początki, a koniec... żałosny.


Ale czy to ma jakiś sens...?


Show must go on.